Kiedy
ponad miesiąc temu podzieliłam się na facebooku napoczętą bransoletką, naprawdę
sądziłam, że w mig się z nią uporam i pochwalę gotowym efektem. Tymczasem, tuż
po wrzuceniu wiadomości do sieci, dopadła mnie złośliwość rzeczy martwych – i
szczypta gapiostwa – w postaci wyczerpania koralików. Co prawda w międzyczasie
rozpoczęłam pracę nad kolejną, ale w ogólnym rozrachunku nastąpił tydzień płaczu
i zgrzytania zębów, aż do nadejścia zamówionej paczuszki. Z dokończeniem
bransoletki uwinęłam się relatywnie szybko, ale wówczas brakło mi już
czasu/chęci/zapału, a w sumie wszystkiego po trochu, do aktywności
społeczno-medialnej.
Zbliżał się dzień mojej wyprowadzki i natężenie zajęć osiągnęło
niebagatelny poziom. Miałam opuścić wreszcie rodzinne gniazdo, pójść na
oddalone o sto kilometrów tzw „własne”… i tu zresztą zaczęło się to całe,
tytułowe, istne szaleństwo.
Bo
kiedy człowiek myśli o własnym mieszkaniu z partnerem wszystko wydaje się
kolorowe… a tu psikus. Obiad już sam się nie gotuje, pranie nie pierze, w
zasadzie to w ogóle nie ma pralki, podłogi są nie do domycia po remoncie, a
ogóle to jak ja się nazywam. I tak dzień w dzień. Czasem jeszcze jakaś
siłownia, potem zakupy i nagle robi się 23.
Oh
losie, losie. Ale nie jest źle! Z każdym dniem coraz łatwiej wygospodarować
sobie chwilę „dla siebie” (a może po prostu coraz wcześniej wstaje i coraz
później kładę się do łóżka?), a każdą taką chwilę poświęcam na rękodzielnicze
dłubanie.
Pierwsze
czym się zajęłam to stworzeniem warunków do pracy. Biurko wprawdzie wymaga
renowacji, ale jako że zostały nam farby po remoncie, metamorfoza biurka to już
tylko kwestia czasu. Ponadto,
jak zresztą widać na zdjęciu, nareszcie zabrałam się na krosno. Nadal nie wiem jak te dzieła powykańczać dlatego podklejam je, odkładam na bok i czekam
na „lepsza czasy” :D.
Pierwszą skończyłam jeszcze w rodzinnych stronach. Jak to zwykło bywać przy "pierwszym podejściu" wyszła mi nader niedoskonała. "Tu za luźna, tam się ciągnie..." ale z następną szło mi o niebo lepiej.
Najpierw usiadłam do programu, wybrałam konkretne kolory, stworzyłam pełen wzór... a potem wzięłam z półki kompletnie inne koraliki i wykonałam bransoletkę. Miało być ze złotem, skończyło ze srebrem. Zadowolona z efektu jestem bardzo :)
Dokończenia
oraz wykończenia doczekały się także trzy, nowiutkie peyotki. Pomijając
życiowy harmider, z postem na bloga zwlekałam również ze względu na
obfotografowanie tych bransoletek. W nowym mieszkaniu nie posiadałam ani
upatrzonego, dobrze oświetlonego miejsca pod zdjęcia ani – co gorsza – aparatu.
Chwała jednak telefonom komórkowym o niewiele gorszych aparatach od budżetowych
cyfrówek! Oczywiście zdjęcia mogłyby być lepsze, ale jak się nie ma co się
lubi… to pożycza się telefon od lubego i nie marudzi! :)
Robienie zdjęć bransoletkom o bardziej połyskujących koralikach to prawdziwy koszmar.
Nieustannie odbijały światło i nie wyglądały przez to korzystnie. Trzeba się
było nieco nagimnastykować z ułożeniem ich.
Tymczasem
matowe, zwłaszcza jasne, fotografuje się bardzo wygodnie. W zasadzie jak by się
ich nie ułożyło, wyglądają naprawdę ładnie. Ciężej się je natomiast obrabia. Każdym rozjaśnieniem zdjęcia ryzykuje się przejaskrawieniem samej
bransoletki. Ale jakoś poszło :)
Po więcej zdjęć oczywiście zapraszam na fanpage.
A teraz? A teraz pewnie
pozmywam naczynie, umyje podłogi i może wybiorę materiały pod haft koralikowy.
Nie zabrałam ze sobą Toho 15-stek, więc czeka mnie wizyta w sklepie, ale każdy
spacer w tym ciągle jeszcze obcym dla mnie miejscu, jest naprawdę zachęcający :).
Oj skąd ja to znam... Obowiązków masa, a koraliki aż wyją z tęsknoty. Ja oprócz całego "kurowania" jeszcze latam za moją żywą córką ;-) i podobnie jak Ty, coraz wcześniej wstaje i coraz później kładę się spać, żeby zaspokoić swój głód koralikowy ;-)
OdpowiedzUsuńWpis i fotki bardzo profesjonalne :-)
Pozdrawiam!
Oj wyją z tęsknoty, wyją. A tu zaraz jeszcze studia, praca... że też doba nie jest zrobiona z gumy :D
UsuńDziękuje bardzo! :)
To trzeba chłopa zagonić do zmywania :) Niech coś robi w domu :D A samej zająć się chwilą "relaksu" i porobić takie cuda! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Mam to szczęście, że luby sam się garnie do pomocy, a i tak czasu jakoś mało :D
UsuńPozdrawiam!
To prawidłowo :)
UsuńNaprawdę śliczna biżuteria :) Zazdroszczę umiejętności. Mnie cierpliwości pewnie by nie starczyło :) Chociaż może jak się kiedyś samouczek tu pokaże....może spróbuje. Póki co będę wzdychać z zazdrością :)
Oj, wszyscy zawsze o tej cierpliwości mówią, a przecież koraliki raptem skupienia wymagają! :) Niecierpliwić się można jak coś z trudem przychodzi, ale to naprawdę proste i wręcz relaksujące :) Jak tylko się jeszcze nieco podszkolę to chętnie "zmajstruję" coś instruktażowego. To sama przyjemność szerzyć rękodzielnicze zamiłowanie! :D
Usuń